GERONIMO

Geronimo, to imię które zobowiązuje, ale w domu nazywają mnie Kuba.

Urodziłem się w 2010 r. na Podlasiu w „Kresowej Stanicy” w Poczopku i jestem prawdziwym srokatym tinkerem od Grace (matka) po Bobo (ojciec).

Na co dzień rezyduję w stajni Fundacji „Hipoterapia” (od 2015 r.), która obecnie jest zlokalizowana na Torze Wyścigów Konnych Służewiec w Warszawie. Cały rok pracuję z osobami niepełnosprawnymi i służę do wszystkich form hipoterapii, a także do para jeździectwa. Jestem dobrze ułożony, wyrozumiały, cierpliwy i kocham moich pacjentów.

Za to wakacje spędzamy z przyjaciółmi z warszawskiej stajni w Supraślu na Podlasiu. I to jest prawdziwa frajda: cały dzień na wybiegach, w słońcu, deszczu, błocie, piasku, uwierzcie mi, czekamy na to cały rok. I do tego wypady w teren i rajdy…

HAŃCZA

W paszporcie mam wpisane: „polski koń szlachetny półkrwi, maść skarogniada; ojciec: Noel, matka: Hodola, ur. 25.02.2009”.

Do supraskiego stada trafiłam stosunkowo niedawno, bo 2 lata temu. Wcześniej, przez blisko 12 lat, żyłam i pracowałam u swojego hodowcy i właściciela, P. Jana Kłoska. Tam nauczyłam się wszystkiego: podstaw ujeżdżenia, skoków przez przeszkody, a także wielkiej cierpliwości w pracy z początkującymi adeptami sztuki jeździeckiej.

Po przybyciu do nowej stajni rozpoczęłam pracę pod siodłem zarówno z osobami początkującymi, jak i zaawansowanymi. Ale szybko pojawił się problem: silna bolesność w kręgosłupie. Bolało mnie tak, że po zagalopowaniu na prawą nogę gwałtownie się zatrzymywałam i zdarzało się, że moi jeźdźcy spadali. Ale to na prawdę nie było złośliwe, tylko tak mnie bolało…

Na szczęście szybko zaczęto szukać rozwiązania tego problemu. A tym idealnym rozwiązaniem okazał się fizjoterapeuta specjalizujący się w koniach P. Andrzej Czak, który w trakcie jednej sesji zabiegowej postawił mnie prawidłowo na moje cztery końskie nogi. Dostałam też miesięczne zalecenia, które moi opiekunowie wykonywali bardzo starannie. Najbardziej podobał mi się  codzienny masaż widelcem…., tak po prostu widelcem. Ale inne rzeczy też były fajne, np. długie, długie spacery, najpierw w ręku, a potem pod siodłem, stępem z górki i pod górę. Dostałam też nowe siodło, dopasowane idealnie specjalnie dla mnie przez P. Adriana Fabiana, właściciela Firmy Elfab Horse. Efekt: moje bóle ustąpiły całkowicie, pracuję chętnie we wszystkich chodach, na koralu, ujeżdżalni, w terenie i jestem szczęśliwym koniem. 

HERA

Jestem ciemnomyszatym konikiem polskim, całkiem słusznego, jak na tę rasę, wzrostu: pełne 140 cm.

Na Podlasie trafiłam blisko 15 lat temu z Małopolski, by zasilić świeżymi genami stadko zachowawcze koników polskich w Kopnej Górze koło Supraśla. Obecnie moim właścicielem jest Starostwo Powiatowe w Białymstoku, a dzierżawcą Klub Sportowy „Victoria”.

Urodziłam się w 2000 roku, mam więc już swoje lata, ale jak wiecie koniki polskie to bardzo długowieczna rasa. Pod warunkiem, że nie nabawimy się końskiej astmy (RAO), do czego niestety w warunkach stajennych mamy predyspozycje.

Jestem konikiem polskim w typie bardzo użytkowym i absolutnym zaprzeczeniem wszelkich obiegowych opinii o nieprzydatności przedstawicieli mojej rasy w jeździectwie. Jestem świetnym koniem wierzchowym, poczynając od oprowadzania małych dzieci a kończąc na niewielkich parkurach i czworobokach podczas zawodów. No i przede wszystkim uwielbiam wyjazdy w teren. To takie cudowne urozmaicenie w porównaniu do często monotonnej pracy na ujeżdżalni. Zapominam wtedy o swoich latach, mniejszych czy większych bolączkach i jestem po prostu szczęśliwa, a zmęczenie zupełnie się mnie nie ima. 

HUK

Urodziłem się w roku 2011 na Podlasiu w stajni P. Piotra Dzięcioła. Jestem rasy małopolskiej od matki Beja po ojcu Hedar. Jako 3-latek trafiłem do Supraśla i zamieszkałem w stajni Centrum Sportu i Rekreacji „Bukowisko”, a potem KS „Victoria”. Byłem jednak koniem prywatnym i stałem tam w hotelu. W Supraślu zostałem najpierw zajeżdżony, a potem uczyłem się kolejnych rzeczy, tj. podstaw ujeżdżenia i skoków. Z tamtego czasu pamiętam jednak przede wszystkim długie samotne wyjazdy w teren: tylko ja i mój właściciel. Zjechaliśmy razem kawał Puszczy Knyszyńskiej, wiele wsi i osad. Do dziś najlepiej w terenie zachowuję się sam. Natomiast w zastępie czasami mi coś przeszkadza, a to za wolno, a to ktoś mi depcze po piętach, a to ktoś się spłoszy i mnie nastraszy….

Jako czterolatek doznałem poważnej kontuzji: pęknięcie trzeszczki z odpryskiem. Na operację jeździłem aż do Janowa Podlaskiego do dr Jarosława Karcza. Na miejscu okazało się, że operacja jest także potrzebna na drugą przednią nogę. Szczęśliwie wszystko poszło pomyślnie, chociaż rekonwalescencja trwała pół roku. Dziś minęło od tamtego czasu ponad 7 lat, a ja nie mam żadnych dolegliwości z tym związanych. To co mi zostało z tamtego czasu to strach przed zastrzykami. No ale przecież każdy z nas ma swoje większe i mniejsze strachy.

Kilka lat temu mój właściciel sprzedał mnie do Klubu Sportowego „Victoria”. Szczęśliwie nie wiązało to się z żadną przeprowadzką, po prostu przestałem być koniem hotelowym a stałem się klubowym. 

KILIANA

Matka: Kina II, ojciec: Rypis, maść kara, rasa śląska, urodzona  24.02.2008 r. Tyle z paszportu. A z życia?

Pochwalę się, że w stajni w Supraślu jestem od urodzenia i jestem jednym z dwóch koni, które się tu urodziły w blisko 20-letniej historii  tego miejsca. Spytacie dlaczego? Ano dlatego, że „Victoria” to klub sportowy, a nie sensu stricte stajnia hodowlana. Kiedy moja mama przybyła do Supraśla, zakupiona do Powiatowego Centrum Sportu i Rekreacji, była już źrebna. Nic więc dziwnego, że po kilku miesiącach przyszłam na świat Ja: kara, charakterna ślązaczka.

Jak przystało na przedstawiciela mojej rasy uwielbiam ciągać bryczkę lub sanki, ale nie mam zbyt wielu okazji do tego. W pracy pod siodłem na ujeżdżalni jestem koniem wymagającym dla moich jeźdźców i doskonale sprawdzającym ich umiejętności. Co innego w terenie. Nie ma w naszej stajni konia lepszego ode mnie, pewna, odważna, zrównoważona, doskonale trzymająca tempo i odstęp. Jednego czego nie znoszę, to konia najeżdżającego mi na ogon, wtedy kopię. Dlatego w terenie idę zawsze na końcu zastępu.

Od 1,5 roku choruję na końską astmę (RAO), w związku z czym całą dobę spędzam na zewnątrz. Mam wielką nadzieję, że moje dolegliwości nie będą się nasilać i że będę mogła w tym roku – podobnie jak w latach poprzednich – uczestniczyć w rajdach, które bardzo lubię i które bardzo mi służą. 

KOZAK

10 zł za kilogram. Tak, to była moja cena, za jaką 2 lata temu zostałem kupiony i trafiłem do swojego nowego domu. Wcześniej, przez kilka miesięcy stałem uwiązany przy ścianie w dużej stodole i czekałem na transport, sami wiecie gdzie. Prawda, że siana i owsa miałem do oporu, bo nie mogłem chudnąć. To jasne, 10 zł za kilogram…. Ale mój właściciel za każdym razem gdy pakował konie na transport, sami wiecie gdzie, to mówił: „Wiesz Kozak, jesteś taki poczciwy, dobry koń, chętny do pracy, może jednak ktoś cię w końcu zechce, dziś jeszcze zostajesz…” I stał się cud, naprawdę znaleźli się ludzie, którzy mnie chcieli i tak trafiłem do supraskiej stajni.

Nazywam się, jak już wiecie, Kozak. W paszporcie mam wpisane polski koń zimnokrwisty. Mam 14 lat, nie jestem wysoki, ale ważę z 600 kg. Ale co to ze mnie za Kozak. Ustępuję wszystkim chłopakom w naszym stadzie. Nie lubię i nie umiem się bić. Najgorsze były początki: wszyscy mnie ganiali, próbowali gryźć i kopać, a ja się tylko kuliłem w kącie. Teraz jest już OK. Nikt mnie nie zaczepia, kumplujemy się, nauczyłem się nawet bawić, ale na wszelki wypadek często trzymam się na odległość, uwielbiam stać w bezruchu i obserwować świat, który jest taki piękny…

Uwielbiam też pracować. Kiedy przyszedłem do Supraśla umiałem ciągnąć bryczkę, sanki i byłem w tym naprawdę dobry. W moim nowym domu szybko też nauczyłem się pracy pod siodłem. Jestem idealnym koniem na lonżę, na którym bezpiecznie dorośli i małe dzieci zgłębiają podstawy jazdy konnej: stęp, kłus, pierwsze w życiu galopy, to właśnie Ja. Ale najbardziej lubię wyjazdy w teren, jestem wtedy taki szczęśliwy…. Powiecie: masz krótkie nóżki, jesteś gruby, na pewno nie nadążasz ze wszystkimi. Nic z tych rzeczy: idę równo, chętnie, w dobrym tempie i nigdy nie zostaję w tyle. 

ORKAN

Charakterystyczny gniado-srokaty, średniej wielkości koń na wybiegu, to ja Orkan. Jestem własnością Starostwa Powiatowego w Białymstoku, przekazanym w dzierżawę do KS „Victoria”. W paszporcie mam wpisane „mały koń” i niewiele więcej. Pochodzenie: NN, data urodzenia nieznana. Ale patrząc po zębach i strzępach mojej historii lat mam ok. 17.

W moim przypadku jednak, wierzcie mi, to nie papier, ale fakty mówią za siebie. A fakty są takie, że jestem najbardziej rozchwytywanym koniem w naszej supraskiej stajni. Czy to jeździec początkujący na lonży, czy pierwsze samodzielne jazdy na ujeżdżalni, czy jazdy zaawansowane, czy wyjazdy w teren, czy wreszcie trening sportowy… Sprawdzam się we wszystkim.

We wszystkim jestem pewny, stabilny, zrównoważony, a jednocześnie bardzo szczery i oddany do pracy. To nic, że czasami sygnały mojego jeźdźca nie są do końca precyzyjne, a łydka niezbyt stabilna. Zawsze zrobię co do mnie należy: energiczny stęp, kłus, galop, drążki, przeszkoda… Bardzo proszę, zawsze do usług. Nigdy nie okazuję zmęczenia, czy zniecierpliwienia. Na szczęście moi opiekunowie dbają, by nie eksploatować mnie nadmiernie i równo rozkładają pracę na całą naszą końską załogę. 

ROKI

Jestem pół tinkerem, pół hucułem. Moja mama jest rasy huculskiej, to Rewolucja z Bacówki, a tata to najprawdziwszy tinker, który nazywa się  Borneo. Urodziłem się w 2013 r. w „Stanicy Kresowej” w Poczopku na Podlasiu. I tu ciekawostka: tata jest tylko 2 lata starszy ode mnie. Jak to możliwe? Mój tata ledwo skończył rok razem z kumplem małopolakiem, też roczniakiem, połamał płoty i obaj wpadli w niewielkie stadko klaczy. Oj, co tam się działo…. A po 11 miesiącach urodziłem się ja i jeszcze dwa inne źrebaki.

W wieku trzech lat przybyłem do stajni w Supraślu, w której jestem do dzisiaj. I muszę się pochwalić, że jestem szefem w naszym stadzie wałachów. Opowiem Wam jak do tego doszedłem. Oczywiście, jako trzyletni młokos nie miałem nic do gadania. Wszyscy mnie poszturchiwali, odganiali, ostatni piłem wodę na wybiegu, i tak dalej.

Niekwestionowanym szefem w stadzie był Wigor, zwany Karym. Od pierwszego dnia po przybyciu w nowe miejsce patrzyłem w niego jak w obrazek. Był taki piękny, taki dumny i wszyscy go słuchali a on nawet nie musiał kopać, czy gryźć, wystarczyło że popatrzył albo w ostateczności skulił uszy. Od początku starałem się być blisko niego, nieśmiało podchodziłem i ciągle „gadałem” poruszając wargami. Potem Kary pozwolił mi łaskawie „iskać” swoją grzywę, a potem coraz częściej pozwalał mi być blisko siebie. Kumple ze stada przestali mi dokuczać, a ja dorastałem i robiłem się coraz odważniejszy. A potem Kary wyjechał ze swoją nową właścicielką do Warszawy i nie było go przez blisko 5 lat. Ja w tym czasie powoli i systematycznie ugruntowywałem swoją pozycję.

I wiecie co się wydarzyło? Na początku 2023 roku Kary wrócił do nas. Od razu go poznałem, inne konie też. I powoli na nowo układamy relacje w naszym stadzie. 

SCOTCH WHISKY

Moja bułana maść jest barwy szlachetnej whisky, więc bardzo trafnie nazwano mnie tak jak nazwano 12 lat temu w stadninie koni Jaroszówka, gdzie przyszłam na świat. Jestem krzyżówką fiorda (mama) i folbluta (tata). Prawda że oryginalne?  Ale to jeszcze nic. Moja ukochana córeczka Tennessee Whisky ma tatusia rasy małopolskiej: Dąbek po Emetycie. To dopiero mix. Nieprawdaż?

Ale wracając do mnie. Na początek muszę się pochwalić. Na zdjęciu, na którym mnie widzicie, jestem ze swoją zawodniczką Olą. Właśnie wywalczyłyśmy zwycięstwo w Finale Ligi Woj. Podlaskiego za rok 2022 w Ujeżdżeniu w kl N. W tym roku przygotowujemy się już do startów w kl C. A wszystko to w tak krótkim czasie, że aż mi się nie chce wierzyć.

Do Supraśla przybyłam z podwarszawskiej stajni 3 lata temu z miesięczną córeczką, trochę zajeżdżona i z trudem akceptująca wędzidło. A teraz popatrzcie sami. No więc ujeżdżenie z Olą to moja jedna specjalność, druga natomiast to wyjazdy w teren i rajdy jako koń prowadzący, tzw. czołowy. Czy to z Olą, czy też ze swoją właścicielką Joanną zawsze prowadzę zastęp. Jestem odważna i rozważna ale czujna, wiem  że bezpieczeństwo wszystkich spoczywa na moich barkach. Tak jak dbanie o całe stadko w trasie i na postojach: wszystkich muszę mieć na oku cały czas.

Mam olbrzymie zaufanie do swoich amazonek: przeszkoda terenowa, woda duża czy mała, wąskie przejście: wejdę wszędzie. Taki przecież powinien być koń czołowy, a ja długo nie mam zamiaru tej funkcji oddać nikomu. Tym bardziej, że przejęłam ją po swojej najlepszej przyjaciółce Hipnozie, która skończyła już 30 lat a przewodniczką zastępu w supraskiej stajni była od 7 do 28 roku życia, kiedy to przeszła na zasłużoną emeryturę. Ciągle jednak nam szefuje i matkuje na wybiegu i pastwisku. 

Tennessee Whisky

To ja, Tennessee Whisky, w  wieku 3 miesięcy z moją mamą Scotch Whisky. To były piękne czasy, prawie 4 lata temu. Teraz jestem już dorosła, smukła, piękna i  myszata…., chociaż wcale nie jestem konikiem polskim. W moich żyłach płynie krew folbluta i fiorda, po mamie i małopolaka, po tacie. Dzięki temu jestem jedyna w swoim rodzaju i niepowtarzalna, ale ocenicie to sami jak mnie poznacie.

Przez ponad trzy lata obserwowałam swoją mamę i inne konie z mojej stajni jak pracowały pod siodłem. Tak mnie to zawsze fascynowało, że nawet nie mogłam skubać w tym czasie siana bądź trawki na pastwisku. Stałam wpatrzona albo galopowałam najszybciej jak umiałam, żeby być tak jak one. Nie powiem żeby nikt się mną nie zajmował, o nie. Od małego źrebaka byłam szczotkowana, miałam czyszczone nóżki, chodziłam na uwiązie, biegałam w kółko na koralu. Ale wiedziałam, że to ciągle nie to. I wreszcie przyszedł ten moment: dostałam ogłowie i siodło na grzbiet. Nie powiem, trochę było dziwnie i niewygodnie, ale tylko trochę i szybko się przyzwyczaiłam.

A potem dosiadła mnie Ola i tak zaczęła się moja prawdziwa dorosłość. I wiecie, bardzo mi się to podoba. 

TOKAJ

Tokaj z Antoniowa, tak mam wpisane w paszporcie i brzmi to dumnie. Jestem prawdziwym hucułem, tak z wyglądu, jak i charakteru. Urodziłem się w 2014 r. w  znanej stajni huculskiej PP. Danuty i Andrzeja Ruty,  a od 5 lat jestem w KS „Victoria” w Supraślu.

Charakter mam, jak już Wam mówiłem, prawdziwie huculski. Wcale mi nie przeszkadza że jestem najmniejszy w stadzie. Nie boję się nikogo i zaczepiam wszystkich. No oczywiście, do czasu. Niekiedy muszę się wycofać na z góry upatrzoną pozycję, a czasem to nawet zdarza mi się dostać łupnia.

Opowiem Wam taką historię: Jak przyszedł do nas Kozak, taki krępy, ciężki, czarny, waży przynajmniej dwa razy tyle co ja. Ale bał się wszystkich koni panicznie. No więc najpierw ganiałem go razem ze wszystkimi, ale potem moi kumple się tym znudzili i mu odpuścili. Wszyscy, ale nie ja. Zaczepiałem go i ganiałem nieustannie. Do czasu. Pewnego pięknego dnia Kozak wrócił po jeździe na wybieg i bezczelnie zaczął zbliżać się do paśnika. Więc natychmiast podbiegłem  z wyszczerzonymi zębami licząc na dobrą gonitwę. A tu przykra niespodzianka, Kozak złapał mnie za kark, przydusił do ziemi, zmusił żebym ukląkł na przednie nogi i trzyma… Jak mnie już w końcu puścił to wszystkie konie śmiały się ze mnie, że kwiczałem jak świnka, taki wstyd… I wiecie, od tego czasu nigdy już nie zaczepiam Kozaka, na może tylko troszkę, ale tak by wiedział że zapraszam go do zabawy.

Na ujeżdżalni nie każdy jeździec sobie ze mną poradzi. Mały konik, to wcale nie znaczy łatwy konik o czym wszyscy mogą się przekonać wsiadając na mnie. Wyjątek to wyjazdy w teren i oprowadzanki z dziećmi: tu żadnych numerów i pełen profesjonalizm. Zresztą tereny uwielbiam i spokojnie nadążam za dużymi końmi. 

WIGOR

Prawdziwy ze mnie przystojniak: wysoki, smukły, kary z gwiazdką, wypisz, wymaluj: Czarny Książę. Jestem rasy małopolskiej. Mój ojciec to słynny Emetyt xo (Emerycha – Kwartet), a matka to klacz arabska Wiagra oo. 

Mój hodowca P. Bogdan Dąbrowski nazywał mnie jednak od małego Kary i tak już zostało. Kiedy byłem jeszcze źrebakiem (a było to 18 lat temu) zostało zaklepane, że w wieku 3 latach jadę do stajni w Supraślu. Kiedy tam trafiłem moja nowa właścicielka zapytała  P. Bogdana jak się oficjalnie nazywam. Po dłuższej chwili milczenia mój dotychczasowy właściciel wypalił: „No jak ma się nazywać, przecież jest po Wiagrze”.

Supraśl na wiele lat stał się moim domem. Tu przewodziłem w stadzie wałachów, tu odnosiłem sukcesy w dyscyplinie ujeżdżenie, tu miałem swoje amazonki, których byłem oczkiem w głowie i wielką miłością: Marta, Agnieszka, Natalka, Ewelina. I właśnie z Eweliną w 2018 r. wyjechałem do Warszawy. Nie powiem, miałem dobrze: specjalne pasze, solaria, podgrzewana myjka, treningi ze słynnymi trenerami…. Ale brakowało mi moich wybiegów, moich supraskich końskich przyjaciół, wielogodzinnych wypadów w teren. Wróciłem tu na początku 2023 roku i wierzcie mi: Wróciłem do domu.